Żywoty wielu karkonoskich Bestii, splecione są z górskimi wiatrami. W mglistych zawiejach kotłujących się między szczytami napotkać można Fennira, któremu towarzyszą podmuchy złowieszczego fenu, Śliża potrafiącego uprzykrzyć życie nawet najbardziej doświadczonym Sudetnikom, Wichurnika, który jednym uderzeniem jest w stanie powalić cały las, czy choćby samego Fronta zwiastującego gwałtowną zmianę pogody. Do tej rodziny górskich mamideł, bez wątpienia zaliczyć można również Furtańca.

Furtaniec nawiedza Góry Olbrzymie w pogodne i słoneczne dni zimowe przynoszące siarczyste mrozy. Mgliste szaty mamidła łopoczą gwałtownie targane zrywnymi podmuchami, wzbijając w powietrze drobinki lodu i pył śnieżny. Te niczym ziarenka piasku podczas pustynnej burzy, pędzą oszalałe, od zaspy do zaspy, trąc przy tym o zmrożone połacie śniegu. Przemieszczające się masy wygrywają w ten sposób zawodzące melodie, którymi Bestia napawa się bez opamiętania. Niczym zahipnotyzowana, tańcuje otoczona lodowym orszakiem. Z każdym swym pląsem, z każdym piruetem, porywisty wiatr wzmaga się, unosząc coraz to większe pokłady mroźnych kryształów, a koszmarne nuty przeradzają się w skowyt nie do wytrzymania. Stwór szaleje, aż do utraty tchu, po czym pada niczym kukła bez duszy, rozpadając się na tysiące fragmentów, które rozwiane zostają po Karkonoszach, a wszystko po to by mógł odrodzić się w innym zakątku gór i rozpocząć swój dziwaczny rytuał od nowa.

I choć Bestia nie poluje na Jelarzy, to biada temu, kto podczas swej podróży natrafi na Furtańca i jego kondukt. Gdy tak się stanie, nieszczęśnik, chcąc nie chcąc, musi zatańczyć z Bestią. Wirować wśród raniących bezlitośnie ostrych drobinek, upadać i powstawać na przekór wiatrom przygniatającym do ziemi, wzniecać ostatnie płomyki wewnętrznego ciepła, by nie poddać się mroźnym podmuchom wychładzającym umęczone ciało. I gdy nie uda się przedwcześnie wyrwać z ramion Bestii, marna jest szansa, by przetrwać tę złowieszczą igraszkę.

[fragmenty pochodzą z Bestiariusza Jeleniogórskiego, Tom IV]