Zatopieni w nieprzeniknionych mgielnych oparach, uparcie brnęli przed siebie, mimo wszechogarniającego ich bólu i zmęczenia, które wraz z zasypanymi szlakami pozostawiła po sobie górska zamieć.

Szuwar wysunął zza pazuchy szklaną piersiówkę, która po sam korek wypełniona była gęstą Zadusznicą. Pomimo poranionej ręki i zwichniętego nadgarstka, sprawnie rozprawił się z zatyczką, po czym bez ceregieli pociągnął kilka łyków, delektując się spożywanym napitkiem. Młody Bestiarz spojrzał na kompana niepewnie.

– Czy to aby dobry moment…


– Przerabialiśmy to już tyle razy – ciężko westchnął niepocieszony poławiacz, nie dając adeptowi dokończyć zdania. – Powiedz, czy kiedykolwiek jest zły moment na to, by choć na chwilę, by choć na drobny momencik, zwilżyć spierzchnięte usta aksamitną kroplą zacniejszego trunku? – zapadła wymowna cisza. – No właśnie. Poza tym nieśmiało przypominam, jesteśmy w wysokich górach. Kto jak kto, ale ty chłopcze powinieneś wiedzieć, że regularne przepłukiwanie trzewi to podstawa – dodał, mrucząc przy smakowaniu kolejnego łyku.
– Mam wodę, gdybyś chciał ugasić pragnienie – odparł uczeń, unosząc skórzany bukłak i machając nim Szuwarowi przed oczami.
– Do stu niewyłowionych płoci! Czy ja się przypadkiem nie przesłyszałem? Proponujesz mi wodę? Niech ci karpisko zamulone zestaw poplącze, niech ci szczupak żywca pochłonie za takie pogardliwe propozycje! A tfu! – Wodnik splunął przez prawe ramię. – Nie wiem, czy wiesz, ale jest taka stara szuwarska gnoza, co prawi o rybach i ich miłosnych uniesieniach, które w wodzie miejsce mają. I ja mam niby to pić? – zakończył wywód z wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Pozwól, że pozostanę przy alkoholu – dodał, przykładając butelkę do ust, której zawartość przywracała uśmiech na jego umęczonej twarzy.


– A Bestie? Przecież powinniśmy…


– Młodziaczku! – rozbawiony Szuwar ponownie nie pozwolił uczniowi dokończyć myśli. – Stroszysz się jak wyciągnięty z wody okoń. Czy ty aby przypadkiem nie zapominasz, z kim wędrujesz? To ja! Wielosz! – uniósł głowę i wypiął pierś. – Słynny łowca Bestii z Kotliny. Pan i władca wód nad Żwirownią. Nie ważne, jak gęsta mgła by nas nie otaczała, na wąsaty ryj suma, z rzecznej mili wyczuję zbliżające się niebezpieczeństwo. Żadna, powtarzam, żadna nawet najdrobniejsza Isetka czy Skurcz nie ujdą mojej uwadze, a co dopiero koszmarne mamidła, które skrywają się w cieniu karkonoskich szczytów. Nawet nie musisz się odwracać. Gdyby coś czaiło się za naszymi plecami, w tych mgłach przepastnych – wykonał zamaszysty ruch ręką – wiedziałbym o tym wcześniej niż samo straszydło. Bo ja, tak jak i wy, Bestiarze, umiem wyczuć intencje stworów, jeszcze zanim te intencje we łbie poczwary się narodzą – zakończył przechwałki, opróżniając szklaną buteleczkę.

Gdy mlasnął językiem, do ich uszu dotarł groźny basowy pomruk. Skonsternowany Wielosz zerknął na swój brzuch, potem na Wierzbika.
– To nie ja – stwierdził rzeczowo, po czym obaj powoli i niepewnie odwrócili się i spojrzeli za siebie. W zmiękczonych promieniami słońca oparach złowrogo błysnęły światła z dwóch wielkich ślepi.
– Nawet drobna Isetka, powiadasz… – skwitował z przekąsem Wierzbik…

[fragmenty pochodzą z Bestiariusza Jeleniogórskiego, Tom IV]