Gruba warstwa chmur pokryła niebo, aż po horyzont, odcinając Kotlinę od spektaklu, który niósł ze sobą wschód słońca. Pozbawione światła mgły wydawały się być lepkie i gęste niczym cuchnąca posoka sącząca się z leśnych ran zadanych przez drwali. Wypłowiałe opary leniwie pochłaniały okolicę, snując się między drzewami niczym bezpańskie kundle w poszukiwaniu wolnych przestrzeni. Od czasu do czasu w dolinach niosło się pełne obaw szczekanie saren, jakby zwierzęta czuły, że wraz z mgłami przybyło coś jeszcze. Zamiast porannego, pełnego energii szczebiotania żerujących czyżów, słychać było jedynie rozpaczliwe krakanie wron, które spłoszone, wzbiły się ponad przetrzebione siekierami leśne ostępy. Na osnutych oparami zboczach, między sosnami, które zdołały oprzeć się porywom wiatru i ostrzom toporów, zaczęły wyłaniać się dziwaczne kształty. Obłe, niemalże przezroczyste. Zbierały się w niewielkie grupy i z każdym momentem nabierały więcej koloru, kontrastując coraz bardziej z mętnymi obłokami, w towarzystwie których przywędrowały.
 
— Profesorze — szepnął uczeń, wskazując palcem na rozsiane skupiska bezkształtnych mamideł.
 
— Ciemieniaki — mruknął starzec, spoglądając na zachmurzone niebo. — Pojawiają się tuż po wschodzie.
 
— Ich ślepia… Czy one są skierowane na nas? — zapytał zdezorientowany adept.
 
— Sieroto, one przybyły z naszego powodu. Będą obserwować. Będą wzrokiem się wwiercać.
 
— Ale po co?
 
— Pochłaniają mrok z naszych dusz. Im więcej na sumieniu, tym w ciemniejsze barwy się obleką.
 
— Ale… Ja nie ma nic do ukrycia — rzucił Wierzbik przepełniony obawami.
 
— One nie patrzą na ciebie — skwitował starzec.
 
Młody Bestiarz spojrzał na mary, które gromadziły się coraz liczniej, a następnie na Profesora. Zdał sobie sprawę, że choć przeżyli razem tak wiele, nadal praktycznie nic o nim nie wiedział.
 
[Fragmenty pochodzą z Bestiariusza Jeleniogórskiego Tom 3]